Karl Aldag, student filozofii Marburg,
ur. 26. stycznia 1889 r. w Obernkirchen,
poległ 15. stycznia 1915 roku pod Fromelles.
Cz.III
3 stycznia 1915.
Zapaliłem fajkę i usiadłem przy stole w naszej stajni, aby pisać do domu, gdzie z pewnością znów będą czekać na oznaki życia. Fajka smakuje dobrze, a stary żołnierz też jest w porządku. Sylwester był tutaj bardzo dziwny. Podszedł angielski oficer z białą flagą i poprosił o rozejm w godzinach od 11 do 3 w nocy, aby zabrać zmarłych (na krótko przed Bożym Narodzeniem doszło do gwałtownych ataków wroga, a Anglicy stracili wielu zabitych i jeńców). Zostało zatwierdzone. Fajnie, że nie widzisz już leżących przed sobą trupów. Ale rozejm został przedłużony. Anglicy wyszli z okopu pośrodku, wymienili papierosy i konserwy, w tym zdjęcia, na nasze, powiedzieli, że nie chcą już więcej strzelać. Jest więc całkowity spokój, co wydaje się dziwne. My i oni idziemy i stajemy pod osłoną nad okopem.
To nie mogło tak trwać, więc wysłaliśmy, chcieliby wejść do okopu, byśmy strzelali. Wtedy oficer odpowiedział, że jest im przykro, ich ludzie nie są posłuszni. Nie mieli już na to ochoty. Żołnierze powiedzieli, że nie mogą dłużej leżeć w mokrym rowie, że Francja została złamana. Są naprawdę dużo milsi niż my, mają więcej wody w rowach niż my i wielu chorych. Są najemnikami, po prostu strajkują. Oczywiście nie strzelaliśmy, bo nasz rów (który prowadzi z wioski na linię frontu) jest zawsze nad wodą i dobrze, że mogliśmy się schronić bez narażania życia. Czy cała armia angielska strajkuje i pokrzyżuje plany dżentelmenom w Londynie? Nasi porucznicy podeszli i podpisali album angielskich oficerów. Pewnego dnia przyszedł angielski oficer i rozkazał, aby ich sieć telefoniczna nakazała zbombardowanie naszych grobów, chcielibyśmy się schować, a potem (francuska!) Artyleria wystrzeliła bardzo gwałtownie, ale bez strat.
W sylwestra wybraliśmy czas i zgodziliśmy się strzelać do Solvena o godzinie 12. Wieczór był zimny. Śpiewaliśmy piosenki, bili brawa (jesteśmy od siebie 60-70 metrów), graliśmy na harmonijce, śpiewali i klaskaliśmy. Potem zapytałem, czy tam też mają instrumenty muzyczne, a potem dostali dudy (to szkocki żołnierz z krótkimi spódniczkami i gołymi nogami), zagrali na nich swoje piękne, eleganckie szkockie piosenki i też śpiewali. O godzinie 12 z obu stron wzbiły się w powietrze salwy! Do tego kilka strzałów z naszej artylerii, nie wiem gdzie strzelali, skądinąd groźne flary trzaskały jak fajerwerki, machano pochodniami i krzyczał hurra. Uwarzyliśmy grog i piliśmy go z radością za cesarza Wilhelma i za Nowy Rok. To był dobry sylwester, jak w pokoju.
Między Lille a La Bassee, 10 stycznia 1915 r.
Błoto i woda wypełniają rów, woda z dołu i deszcz z góry. Dniem i nocą odgarnia się, odgarnia ziemię, zbiera i pompuje wodę. A jednocześnie bezowocność, że wszystko poszło na marne! Woda zostaje. A deszcz ciągle pada w ulewne dni. W tym samym czasie nocna ciemność gnębiająca cały umysł, jak każde światło by zdradziło! Niesamowicie ponury ten nastrój, kiedy w deszczu świt zapada nieprzenikniony!
Mogę wyznać, że wstręt często ogarnia mnie na całe życie w tym błocie oraz w nieustającej, zimnej, mokrej, daremnej pracy. To trudności, których nikt w pokoju nie zniósłby w sprawie cywilnej. Tylko to mnie uspokaja, czuję, jak rosną moje siły wraz z wymaganiami. Czuję w sobie cierpliwość i wytrwałość, o których nigdy nie wiedziałem i nie sądziłem, że są możliwe. I to jest cudowne, jak dobrze ludzie się w nim odnajdują, jak nikt nie jest w stanie przezwyciężyć zmęczenia i rozpaczy, nawet jeśli schronisko się zawaliło i trzeba przebrnąć przez nowe przez noce. Radość jest widzieć, jak religijny jest podstawowy nastrój, tak jakby ktoś postrzegał religię jako środkowe ogniwo - uczucie i podziw ciszy. Frywolności już prawie się nie zdarzają. Wszystko przeżywa się na nowo. Pyszna ta tragicznie późna, niezdarna dojrzałość i cisza! Ludzie, którzy kiedyś byli znani jako twardzi płaczą przy starych pieśniach ludowych. Pieśni patriotyczne, żołnierskie i chorały wypływają ze mnie w zupełnie nowej, nieskrępowanej bezpośredniości. Prawie zawsze można usłyszeć śpiew chóralny nocnych obserwatorów. Był tam facet, z którym wczoraj rano byłem jeszcze w rowie, który śpiewał chorał, a potem jedną z tych starych, powolnych, zawsze nieco smutnych piosenek żołnierskich, wesoły wieśniak mimo wszystkich trudów - i kilka godzin później był martwy, z twarzą w błocie. Szczęście wynikające z tego bogatego, bezpośredniego doświadczenia naszych ludzi jest dla mnie bardzo cenne, zwłaszcza że jest to z pewnością przeprojektowanie.