Alfons Ankenbrand, student teologii w Freiburgu (Berlin),
ur. 31 października 1893 roku w Vӧhrenbach (Badenia),
poległ 25 kwietnia 1915 roku pod Souchez.
25 kwietnia 1915 pod Souchez.
„A więc żegnaj, bo cóż, musimy się pożegnać” czytamy w początkowym wersecie pieśni „Goldatena”, którą często śpiewaliśmy ulicami miasteczka „schronienia” […]. Nasz pułk przeniósł się do Souchez, w ten niebezpieczny punkt. Nieskończona ilość krwi już spływała z góry. Osiem dni temu 142 regiment szturmował i zabrał Francuzom cztery okopy […] Jest coś złowrogiego w tej górze. W przeszłości jeden lub drugi batalion z naszego pułku musiał tu przybyć, aby pomóc i za każdym razem kompania wracała ze stratami dwudziestu, trzydziestu lub więcej ludzi. W czasach, kiedy musieliśmy tu zostać, nasza kompania miała 22 zabitych i 27 rannych. Żadnych schronów, błoto, czerwień, brud, leje z wodą, żeby można było się w nich kąpać. Kilka razy musiałem przerywać ten list. Niedaleko trafiły granaty, duże angielskie pociski 28 cm i musieliśmy uciekać do piwnicy. W sąsiednim domu taki granat trafił i zakopał czterech okaleczonych i wyciągniętych spod gruzów mężczyzn. Widziałem to, okropne! Teraz każdy musi być przygotowany na śmierć, niezależnie od jej formy. Musieli tu założyć dwa cmentarze wojskowe, mieliśmy tyle strat. Nie powinienem ci tego pisać, ale zrobię to, jeśli inaczej pomyślisz o doniesieniach prasowych, które mówią tylko o korzyściach, ale nie mówią nic o krwi, która płynęła, o płaczu nędzy. Gazeta też nie donosi nic o tym, jak grzebani są „bohaterowie” i wciąż mówi o grobach bohaterów, pisze o nich wiersze itp. Z pewnością w Lens brałem udział w wielu paradach trupów, tam chowani są zmarli ze śpiewem i muzyką. Tu na górze poległych wrzuca się do okopów, albo jeśli są pogrzebani przez granaty zasypuje gruzem.
Widzę śmierć i powołanie do życia. W swoim krótkim życiu, wypełnionym głównie studiami, niewiele osiągnąłem. Swoją duszę oddałem Panu Bogu, w Nim zapieczętowałem ją całkowicie i mocno. Mogę odważyć się zrobić wszystko. Moja wieczność należy do Boga, moje życie do ojczyzny, ale radość i siła pozostają dla mnie. Ojczyzna, dom! Ileż razy radowałem się w waszych lasach, w waszych górach! Teraz prosisz o swoich synów i ja również usłyszałem wezwanie i przybyłem, dołączam do szeregów bojowników i pozostaję wierny do ostatniego.
„Więc żegnajcie rodzice i rodzeństwo! Po raz ostatni podamy sobie ręce. A jeśli już nigdy się nie zobaczymy, mamy nadzieję na ten lepszy kraj”.
Bolesna jest śmierć daleko od domu bez kochającego oka patrzącego na ciebie. Grób w domu w kręgu miłości, grób, do którego miłość przychodzi, płacze i modli się, otrzyma niewielu żołnierzy. Ale bądź cicho. Ojciec w górze zlecił strzelającemu aniołowi, aby osłodził cierpienie umierających, pochyla się ku niemu z miłością i pokazuje mu wieniec, ten niezniszczalny, który ma wieńczyć jego głowę.
„A teraz chcę walczyć dzielnie, gdybym też miał ponieść śmierć”.