Arthur Graf von der Groeben, doktor filozofii, Freiburg.

 

 

 

 

Arthur Graf von der Groeben, doktor filozofii, Freiburg.                                           

Ur. 26 kwietnia 1882 roku w Frankfurcie nad Odrą.

Poległ 26 maja 1915 pod Jarosławiem w Galicji.

 

Zamek Voncourt pod Donai, 19 marca 1915 roku.

   Mieszkam tu w budynku zwanym przez właściciela "Château". Jest to przyzwoity budynek rokokowy z 1765. Dobrze zaprojektowany park z pięknymi drzewami jak na francuskie standardy, mam przed oczami, gdy patrzę przez okno ciekawe rzeczy. Podobno kamienny obelisk oznaczał miejsce, w którym kiedyś stała szubienica […].

 

Sadowa (Galicja) 25 kwietnia 1915 roku.

Kochany Ojcze!

...nie mogę się doczekać starcia z wrogiem, naprawdę mogę to powiedzieć bez przesady. I przekracza moje najśmielsze oczekiwania, że ​​mogę poprowadzić oddział. Niech Bóg sprawi, że zrobię to dla dobra naszej ojczyzny. Mam nadzieję, że znów cię zobaczę z radosnym uczuciem, że w końcu okazałem się przydatny. Gdybym nie mógł ponownie zobaczyć się z tobą i matką, mam nadzieję, że pomyślisz o mnie jako o członku naszej rodziny, który przynajmniej w końcu przestrzega swoich tradycji. Nigdy w życiu nie byłem szczęśliwszy niż teraz i dziękuję Ci drogi ojcze, a także dziękuję matce, że nauczyłem się przede wszystkim z twojego przykładu, że twoje wychowanie ostatecznie pozwoliło mi być Prusakiem, aby zostać żołnierzem i oficerem […]

 

Galicja, 8 maja 1915 roku.

To był wspaniały obraz, który miałem przed sobą wieczorem 1 maja. Słońce zachodziło za cudownie płonącymi biało-czerwonymi szczytami Tatr i nie mogłem uwierzyć, że widziałem las tak przesycony złotem i kolorami jak ten, w którym siedziałem na zboczu porośniętym fiołkami i stokrotkami. Ale może to właśnie idea przemieniła wszystko: nie jest całkiem nieprawdopodobne, że to będzie mój ostatni wieczór. Ponieważ nie siedziałem sam, było nas pięciu, a jeden z nich, dowódca batalionu, dyktował słowa, które mnie osobiście poruszyły: „Cóż, punktualnie o godzinie 10 po dokładnym czasie do ustalenia, 8. kompania szturmowała wzniesienie 382, a potem 376 itd. Czy dostatecznie znasz wzniesienie 382 z drogami dojazdowymi i przeszkodami?” Z pewnością, bo od kilku dni 8 kompania, której dowództwem, zmienia się z inną, najpierw rosyjska, potem często cesarska linia okopów, która kończyła się 80 metrów przed wzniesieniem 382, ​​wzdłuż której biegły trzy rosyjskie okopy jeden za drugim. Całą noc nie spałem, bo Rosjanie zdenerwowali się ciągłym ostrzałem naszej artylerii, strzelali do mojego okopu w taki sposób, że prawie bałem się - lub liczyłem - na rosyjski atak w nocy […] Artyleria niemiecka i austriacka strzelała w poprzednie dni i teraz z hałasem charakterystycznym dla każdego pocisku – wycie, śpiew, gwizd, buczenie, bez ogłuszającego trzasku, odłamki i pociski rzuciły się na pozycje rosyjskie. Nieopisanie obrzydliwe szaroczarne uderzenia pocisków, białe chmury odłamków, biało-czerwone austriackie chmury wybuchowych pocisków spowijały rosyjski okop, z którego dobiegał nieustanny huk karabinów i monotonne tykanie karabinów maszynowych. Od 9:45 do 10 rano leżałem przy jednej z płyt okopowych w moim okopie, przez nieskończenie długi kwadrans. Zegarek w ręku, gwizdek Dowódcy w ustach. Od czasu do czasu grenadier pytał cicho, z niezwykłą swojskością: „Długo jeszcze, Herr Graf?” „Nie, jeszcze pięć – jeszcze dwa – półtorej minuty.” Potem trzy przeszywające gwizdki – i pamiętam tylko jeden szalejący pęd do przodu. Wiwaty, dzikie okrzyki strachu ze strony całkowicie rozbitych Rosjan – prawie wykrzykuję rozkazy. - Wreszcie siedzę w lesie - piszę, tak piszę poprawny raport do pana Hauptmanna v. B., dowódcy 2. kompanii, 4. Grenadier Regiment zu Fuβ: „Właśnie zdobyłem wzgórze 382, ​​małe straty, kontynuuję. Hrabia Groeben, porucznik i dowódca kompanii”.

Dalej - nagle na krótko przed wzgórzem 376 w lesie cios, upadam do przodu jak dowódca plutonu, z którym jestem, grube drzewa wyginają się jak rury, okropny czarnoziarnisty pył dwóch spadających pocisków zakrywa wszystko. Od nasza własna lub austriacka artyleria nie wiedzą, że jesteśmy już tak daleko i jesteśmy we własnym ogniu. Dzięki Bogu to tylko ciśnienie powietrza nas powaliło, bagnet mojego karabinka wystrzelił i mam mały drzazg drewna na twarzy - wysłałem żołnierza z kolejną wiadomością - kontynuuję! Wzgórze 376 jest zajęta. Kto jeszcze jest ze mną - żołnierze pułku „Augusta”, rozrzucony porucznik z innej kompanii, który jeszcze przed nim z trzema żołnierzami - ryczę: „Wszyscy słuchają mojego dowództwa w połowie drogi na prawo na otwartej polanie, celownik 1200 /1100, strzał z karabinu!" […] Celowniki 1000/1100, ogień ciągły! Ciągły!!" - Głos mi się łamie - gwiżdżę, staram się krzyczeć - strzelać, burza - wszystko znów ginie w mojej pamięci. Nadciągają karabiny maszynowe, dowódca porucznik prosi, żebym go krył, bo weszliśmy z obu stron na front rosyjski, który jest całkowicie rozerwany. Wysyła kilka ostrzejszych pozdrowień do szarozielonych mas, które dziko cofają się w tył, a potem stopniowo zbieramy się w kierunku linii frontu, którą już dawno przekroczyliśmy i która właściwie była solidna dla naszego natarcia. Moim pierwszym odczuciem nie była radość ze zwycięstwa, ale strach przed atakiem”. A jednak - 600 jeńców, trzy karabiny maszynowe itd. Odbieram w tej chwili rozkaz atakowania wzgórza 357 i na północ od niego. A więc, to tyle. Może pożegnanie!

 

Artur Student
tel. 606-267-397, biuro@ashistorii.pl